Czesław Klimuszko urodził się 23 sierpnia 1906 roku we wsi Nierosno pod Sokółka, w województwie białostockim. Uczęszczał do szkól w Różanymstoku i Grodnie. We Lwowie zdobył maturę. Jak sam później wspominał powołanie zakonne zrodziło się w nim pod wpływem lektury „Rycerza Niepokalanej” i osoby jego wydawcy O. Maksymiliana Marii Kolbe.
Po wojnie pracował jako proboszcz w Prabutach na Pomorzu. Tam zetknął się z wieloma typowymi problemami, a nawet tragediami powojennymi jak choroby, kalectwo, poszukiwanie zaginionych krewnych, niepewność czy jeszcze żyją, gdzie przebywają. Ku własnemu zdumieniu spostrzegł, że potrafi w tych problemach ludziom pomóc. Wystarczylo, że popatrzył na zdjęcie zaginionego, a powiedział gdzie może przebywać. Ze zdjęcia potrafił odczytać choroby człowieka i co więcej doradził jakich użyć ziół by je wyleczyć. Zrozumiałe jest, że fama o księdzu „jasnowidzu” rozeszła się po okolicy, a nawet całym Pomorzu, wtedy O. Andrzejem zainteresowal się Urząd Bezpieczeństwa. O. Andrzej przeczuł nadchodzące zagrożenie i opuścił Prabuty. Wędrował przez różne miejscowości prawdopodobnie w przebraniu kobiety, lecz nie jest dokładnie jasne w jaki sposób znalazł się na Dolnym Śląsku, nie wiemy też czy to on sam, czy ktoś inny wymyślił dla niego nowe nazwisko „Kiewlicz”.
7 sierpnia 1953 roku ks. Czesław Kiewlicz objął obowiązki proboszcza w parafii Kwietniki. Wśród wiernych rozpropagował lekturę książek i prasy katolickiej, rozprowadzał tygodniowo 40 egzemplarzy Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego. Latem 1954 roku ks. Kiewlicz dzięki funduszom zebranym wśród wiernych i swoim własnym naprawił dach na kościele w Kwietnikach i założył piorunochron. W latach następnych ks. proboszcz wzbogacił wyposażenie parafialnej zakrystii i zakupił do niego figurę św. Antoniego.
W odróżnieniu od swoich poprzedników ks. Czesław nawiązał z wiernymi bardzo bezpośrednie i serdeczne kontakty. Bardzo dużo rozmawiał z ludźmi, interesował się ich życiem i problemami.
Niestety większość tych osób już nie żyje i nie dowiemy się o czym z nim rozmawiali. Przytoczymy wspomnienia osób, które znały ks. Czeslawa będąc w wieku dziecięcym i młodzieńczym. Oto one: Bylem ministrantem kiedy proboszczem był ks. Czeslaw Klimuszko. Mialem wtedy kilkanaście lat. Razem z kolegą Grzesiem Rybakiem służyliśmy do mszy św. w niedzielę i dni powszednie rano o siódmej. Nie wolno było się spóżnić i rozmawiać. Musieliśmy się nauczyć ministrantury i odpowiedzi w języku łacińskim. Po mszy św. rano ksiądz wołał nas często na plebanię na śniadanie, które podawala gosposia. Nikt nie wiedział o zdolnościach księdza Klimuszki, dopiero kilka miesięcy przed wyjazdem z parafii ksiądz oglosil oficjalnie na mszy, że mogą się do niego zgłaszać osoby, które cierpią na różne dolegliwości, a on postara się pomóc zalecając zioła. Podobno komuś powiedział o jednej z parafianek, że niedługo tragicznie zginie, rzeczywiście, krótko po jego wyjeżdzie ta kobieta została w Kwietnikach potrącona przez autobus i zmarła. Ks. Klimuszko sprawiał wrażenie nerwowego, zawsze był bardzo energiczny, można powiedzieć, że był cholerykiem, ale naprawdę był bardzo dobrym człowiekiem”. A oto druga relacja: „Bardzo dobrze pamiętam ks. Klimuszkę: szczupły, niski, blondyn o kręconych włosach i przenikliwym wzroku. Bardzo często można go było spotkać nad rzeką, bo gdy tylko miał wolną chwilę brał wędkę i szedł na ryby. Kochał przyrodę. Lubił spacerować po polach i lesie, sam uprawiał kwiaty przy plebani. Bardzo też lubił rozmawiać z dziećmi i często chodziliśmy na plebanię na pączki lub ciasto, Miałam wtedy siedem – osiem lat i bardzo go lubiłam”.
Gdy pod koniec 1956 roku władze w archidiecezji wrocławskiej objął bp Bolesław Kominek O. Andrzej Czesław Klimuszko przestał używać nazwiska „Kiewlicz”. W maju 1957 roku bp Kominek skierował do O. Klimuszki pismo, w którym podziękował mu za pracę i z dniem 15 lipca zwolnił z archidiecezji wrocławskiej. 16 lipca 1957 roku O. Klimuszko wyjechał z Kwietnik. Jeszcze przez dziesięciolecia był bardzo serdecznie wspominany, a gdy w latach siedemdziesiątych stał się publicznie znany w Polsce i Europie wszyscy parafianie byli dumni, że przez cztery lata był ich duszpasterzem i przyjacielem. (…)
Fragmenty pochodzą z książki „Dzieje parafii św. Józefa Oblubieńca w Kwietnikach od zarania do 1995”, Joanna Chwast-Kubiak